- Już chyba wiemy, co się teraz kroi. Rozmawiałem z Kingery'm. Kilku minut temu służba małych śmigłowców zameldowała o utracie kontroli nad jedną z maszyn. Panie Delahay, kto od nas jest na tamtym lotnisku?

- Którym?

- Automatów policyjnych.

- Nie wiem. - Delahay zaczerwienił się jak burak. - Obawiam się, że może tam nie być nikogo.

- Szlag by to trafił! - Profesor wybiegł z pokoju, Delahay ruszył za nim.

- Zobaczymy, co tam się dzieje! - Gene siadł przy komputerze i zaczął jak w transie walić w klawisze. Hacker stanął za nim i patrzył na monitor. Dwa razy w ciągu trzech minut, które upłynęły od momentu kiedy Martin siadł do klawiatury, Petras zabrał głos. Za każdym razem podpowiadał jak ominąć istniejące blokady.

- Jestem w środku! Co tu jest?... Mam! Chodzi jego program! Cholera, co jest?

Na ekranie pojawił się napis. Na czarnym tle czerwone litery. "Myślisz, że nie wiem gdzie jesteś?". Komputer przestał odpowiadać na naciskane klawisze. W kilkanaście sekund później w całym wieżowcu zgasło światło. Niektóre piętra były przed taką ewentualnością zabezpieczone i dysponowały zasilaniem awaryjnym. Tak było na piętrze dziesiątym, w centrali Comnetu. Użytkownicy sieci nawet nie zauważyli awarii. Położenie Grupy było o wiele gorsze. Wszystkie komputery odmówiły posłuszeństwa w kilka sekund po niespodziewanym wyłączeniu zasilania. Gene, gdy zrozumiał sytuację, zerwał się z krzesła na którym siedział i skoczył w stronę stosu pudeł leżących pod ścianą.

- Tu gdzieś musi być mój lap-top! Baterie są świeże, niedawno ładowane. - Lap-top to nazwa niewielkich, przenośnych komputerów, dysponujących takimi samymi możliwościami jak normalne, stacjonarne maszyny. - Martin, pomóż mi, a wy przygotujcie łącze Comnetu! Gdzie ta cholera jest! - Tłukł pudłami, rozrzucając je dookoła siebie. - Mam! - wyrwał komputer ze środka rozrywając częściowo tekturę. - Dawajcie ten kabel!

Wetknął wtyczkę w odpowiednie gniazdo na bocznej ściance komputera, podniósł do góry klapę, stanowiącą równocześnie monitor i nacisnął wyłącznik. Przez długie dwadzieścia sekund komputer automatycznie dokonywał testów i uruchamiał niezbędne programy. Przez następne pięć minut Gene odtwarzał przerwane połączenie z komputerem lotniska. Potem próbował unieruchomić program przeciwnika. Bez skutku. Walił w klawiaturę trzymaną na kolanach aż trzeszczała. Krzyczał coś do siebie, aż w końcu wywołał jakiś program, na ekranie pojawiły się kolumny cyfr, zmienił niektóre z nich, nacisnął następną serię klawiszy i oklapł. Ekran zgasł. Przez dłuższy czas panowała cisza. Potem do pokoju wpadł profesor.

- Co się stało, kto krzyczał?

Gene odwrócił głowę w jego kierunku.

- Nie zdążyłem - wychrypiał. Przez chwilę usiłował przełknąć to coś, co dławiło mu oddech i nie pozwalało mówić.

- Co tu się dzieje? Czego pan nie zdążył?

W tym momencie zza pleców profesora do pokoju zajrzał Delahay.

- Panie profesorze, komisarz Kingery dzwoni.

- Przełączcie go tutaj. Czy ktoś mi wreszcie powie, co tu się działo?

- Gene próbował panie profesorze uniemożliwić katastrofę tego śmigłowca. Udało mu się dostać do komputera lotniska i zidentyfikować działający program tego bandyty, ale nie zdołał już nic z nim zrobić - powiedział hacker.

już mi starczy                  co było dalej?