- Szukać trzeba, ale to może być samouk.
- Dobrze. Macie rację. Ja się tym zajmę, a wy - działajcie tutaj. - Delahay skinął głową na pożegnanie i wyszedł szybko z pokoju.
- Szkoda, że tak szybko uciekł.
- Masz coś jeszcze?
- Genialną propozycję.
- Jaką?
- Ogień ogniem.
- Przestań mówić zagadkami.
- Trzeba o tego bandziora zapytać najlepszego fachowca jakiego znamy.
- Petras?
Borg nie odpowiedział wprost, tylko się uśmiechnął.
- A znasz kogoś lepszego?
- Panie profesorze, jak się panu podoba ta propozycja?
Przekonanie profesora do tego pomysłu nie było łatwe, ale zgodził się dość szybko. Znacznie gorzej było z Delahayem, który w ogóle nie chciał słyszeć o pomocy Petrasa. W końcu przekonało go to, że nie mógł znaleźć nikogo, kto pasowałby na podejrzanego. Hackerów w rejestrach policyjnych nie było, bo i skąd? Tymczasem Petras musiał ich wielu znać, więc można było liczyć na to, że będzie w stanie pomóc. Inna sprawa, czy zechce udzielić jakichkolwiek informacji, ale o to Borg specjalnie się martwił. Wierzył że uda mu się przekonać Petrasa do pomocy, zwłaszcza że chłopak nie był bandytą. To co robił, robił raczej w ramach gry ze skomplikowanymi systemami wymyślonymi przez innych, niż w celu zdobycia fortuny. Pieniądze przelewał na fikcyjne konto, które założył, też za pośrednictwem sieci komputerowej, w jednym z banków. Prezes tego banku, gdy dowiedział się, że mogło u niego funkcjonować przez pięć tygodni niewykryte fikcyjne konto, dla którego obliczano nawet procenty od leżących na nim sum, dostał ataku serca.
Pojechali do budynku aresztu śledczego samochodem Gene. Po drodze ustalili argumenty którymi mieli zamiar przekonać Petrasa i doszli do wniosku, że rozmowa z nim powinna pójść jak z płatka. Zawiedli się. Hacker początkowo w ogóle nie chciał rozmawiać ani z jednym ani z drugim. Trudno było spodziewać się po nim czegoś innego - w końcu to oni go złapali, więc trudno żeby za nimi przepadał. Na przedstawioną propozycję współpracy zaśmiał im się początkowo w nos. Przekonali go, pokazując mu zdjęcia z metra. Przekładaniec ze stalowych blach i sprasowanych ludzkich ciał im też dał się we znaki, więc nie dziwili się, widząc jak chłopak zmienia kolor na zielony. Opanował się jednak i stwierdził, że w takiej sprawie może spróbować pomóc.
- Znasz kogoś, kto mógł to zrobić?
- Jest kilku gości, którzy sporo potrafią, ale tak na sucho to trudno mi cokolwiek powiedzieć. Musiałbym ten program zobaczyć, to może coś by mi przyszło do głowy.
- A umiesz podać nazwiska tych facetów?
- Z nazwiska to ja znam siebie i kilku sąsiadów z mojej ulicy. Hackerów poznaję po kodach sieciowych.
- A pamiętasz te kody?
- Nie. Są u mnie w komputerze na twardym dysku, ale nie wyciągniecie ich sami.
- Dlaczego?
- Są zabezpieczone, razem z różnymi danymi, które stanowią moją prywatną własność.
Borg i Gene pokiwali głowami. Znając pomysłowość i umiejętności człowieka, z którym rozmawiali, wiedzieli, że nie ma co liczyć na złamanie przygotowanych przez niego zabezpieczeń. Równocześnie obaj doskonale zdawali sobie sprawę z tego, co oznaczają "dane, stanowiące prywatną własność". Były to tajne kody i hasła, pozwalające na korzystanie z zabezpieczonych przed niepowołanymi użytkownikami baz danych, odizolowanych od ogólnodostępnych sieci systemów bankowych i innych - jednym słowem, zestaw kluczy, pozwalających na wejście za niejedne zamknięte drzwi.
już mi starczy co było dalej?