Wieści przywiezione z Centralnej Stacji Metra przez Gene były warte mniej więcej tyle samo. On również znalazł program METR, już zdekodowany, w pamięci komputera stacji. Program przejął sterowanie nad stumetrowym odcinkiem torów, wyłączył czujniki i przełożył jedną ze zwrotnic. W kilkanaście sekund później doszło do czołowego zderzenia dwóch pociągów, jadących z maksymalnymi prędkościami. Na szczęście było to w nocy, a nie w godzinach szczytu. Akcja ratownicza była bardzo trudna, bo cały ośmiometrowy przekrój tunelu na długości trzydziestu metrów był wypełniony sprasowanymi wagonami, które normalnie miały długość cztery razy większą. Nie można było dostać się do przednich wagonów obu składów. Wiadomo było już, że zginęło co najmniej pięćdziesiąt sześć osób, czternaście było rannych, w tym dziesięć ciężko.

Po krótkim odpoczynku ponownie spotkali się w gabinecie profesora. Najpierw mówił inspektor Mayer. Razem z pomocnikiem sprawdzili właściciela mieszkania z którego wysłano program. Wszystko wskazywało na to, że gość był czysty. Inspektor rozmawiał z nim nawet przez telefon - połączenie z Majorką uzyskał błyskawicznie - i dowiedział się, że poza sąsiadką nikt nie powinien mieć drugiego kompletu kluczy. Przed wyjazdem komputer ponad wszelką wątpliwość został wyłączony i przykryty pokrowcem.

- Dobrze. Wiemy niewiele, trzeba szukać dalej. Kontroli sieci na razie nie przerywamy i czekamy na następne posunięcie przeciwnika. Dziennikarzy nie informujemy co się dzieje. - Delahay nie wyglądał na zadowolonego z biernej postawy, ale nie umiał zaproponować nic więcej. - Proponuję zagęścić kontrolę, tak by również zakodowany program można było wyłapać. Oprócz tego, do kilku wybranych miejsc w mieście trzeba wysłać specjalistów, żeby kontrolowali sytuację. Radzę ich umieścić w metrze, na dworcu i na lotnisku, to chyba newralgiczne punkty naszego otoczenia.

- Wie pan, na ile sposobów można zakodować taki program, żebyśmy go nie mogli rozpoznać? - zapytał Borg.

- A ma pan inne propozycje?

- Niezupełnie, ale jest kilka spraw, które mnie nurtują i które chyba mogą doprowadzić nas bliżej przeciwnika. Po pierwsze, nie rozumiem po co METR był przesyłany dwa razy - wystarczyło go przesłać raz, a dobrze. Tak zresztą było - przecież to co wykryliśmy za drugim razem, nie miało już żadnego sensu, bo zadziałała pierwsza wersja, ta, która nam umknęła.

- Chyba wiem co się stało. - Gene odwrócił się od okna przez które oglądał sylwetki sąsiednich wieżowców. - W nocy w metrze była przed wypadkiem niewielka awaria. Mieli jakieś kłopoty z zasilaniem i przez czterdzieści minut nie działał główny komputer, tylko mniejsze, rozmieszczone na wszystkich stacjach. Tak jest zawsze w sytuacjach awaryjnych. Może ten bandzior czekając na zderzenie pomyślał że coś mu nie wyszło i na wszelki wypadek wysłał program jeszcze raz, teraz już w wersji niezakodowanej.

- Dobrze. W takim razie druga sprawa, która łączy się z tą pierwszą. Nie chce mi się wierzyć, żeby facet był nieobecny przy wysyłaniu jego programu Comnetem. Jeżeli by było tak jak mówisz, to znaczy że z nas zakpił - dyskietka z programami była tylko atrapą, a tak naprawdę to wszystko było zrobione ręcznie. Po pierwszej próbie była druga, w jakiś sposób dowiedział się, że katastrofa już zaszła, przygotował i uruchomił program z dyskietki, wytarł klawiaturę i wyszedł. To jest jasne. Ostatnia sprawa, która mi nie daje spokoju, jest innej natury. Tacy fachowcy nie wyskakują jak diabełek z pudełka. On się zna doskonale na Comnecie, na sterowaniu automatyką przemysłową i jeszcze jest znakomitym programistą. Trzeba go szukać tym tropem, nie tylko czekać na jego następny ruch.

już mi starczy                  co było dalej?