W całym szumie, spowodowanym uruchamianiem kontroli przesyłanych informacji, nie brali udziału Gene i Borg, którzy z powrotem usiedli nad obydwoma programami, starając się dalej rozgryźć ich działanie. Jedyną przerwę w pracy zrobili sobie około godziny ósmej, kiedy w pokoju rozległ się cichy ale natarczywy pisk. Borg podwinął mankiet i spojrzał na wyświetlacz zegarka. Na ekraniku pulsował numer telefonu, którego właściciel chciał się z nim pilnie skontaktować.
- Przeczuwam kłopoty.
- Kto?
- Moja rodzina. - Podszedł do telefonu i wystukał numer. - Halo?... Cześć, to ja.... Wiem. Bardzo późno.... Nie mogę.... Dobrze. Poproś Mamę.... Dobrze, dobranoc.... Tak. Pa.... Cześć.... Wiem, przepraszam... Słuchaj, nie wiem czy wrócę do domu wcześniej niż jutro.... Pamiętam, pojedziemy w niedzielę.... No nie złość się już.... Dobrze.... Pa. - odłożył słuchawkę i odetchnął.
- Chodzisz jak na sznurku.
- Ale przynajmniej po pracy nie wracam do czterech gołych ścian, jak ty.
- Tylko do wrzasku i rozsypanych na podłodze zabawek?
- I do stojącego na stole gorącego obiadu.
Takie dyskusje były między nimi na porządku dziennym. Borg usiadł przy klawiaturze i zabrali się z powrotem do pracy. W tym samym czasie ich koledzy kontrolowali dane, które zostały zakwalifikowane jako podejrzane. Dwadzieścia minut przed pierwszą w nocy, obie grupy odniosły sukces.
Najpierw do gabinetu profesora zastukali Gene i Borg. Udało im się zrekonstruować algorytm według którego działał program. W minutę po nich do gabinetu wszedł zaaferowany Delahay, który koordynował działania wszystkich kontrolujących dane przesyłane Comnetem.
- Jest niedobrze, panie profesorze. Przed chwilą wyłapaliśmy program o nazwie METR. Pasuje idealnie do wzorca, ale problem w tym, że mniej więcej godzinę temu, program o tych samych rozmiarach i tej samej nazwie, był już przesyłany Comnetem. Nie był wprawdzie podobny do wzorca, ale pochodził z tego samego źródła i miał tego samego adresata.
- Kogo?
- Centralną Stację Metra, właśnie usiłujemy się z nimi połączyć.
- Dobrze. Zawiadomcie inspektora Mayera, niech jedzie sprawdzić nadawcę tego programu, a wy - profesor zwrócił się do Borga i Gene - bierzcie się za ten nowy program, trzeba sprawdzić co się szykuje tym razem.
Wyszli zgabinetu i podeszli do któregoś z członków Grupy, trzymającego z kwaśną miną telefon w ręku. Z Centralną Stacją Metra nie sposób było się połączyć, wszystkie numery były zajęte. Po kilku minutach czekania wszyscy spoważnieli. Coś się musiało wydarzyć, inaczej nie można było zrozumieć, dlaczego o tak późnej porze na Stacji nie ma wolnego telefonu. W czasie gdy profesor Sivinsky wykręcał kolejno wszystkie numery według książki telefonicznej, Borg podszedł do innego aparatu, wystukał jakiś numer, chwilę czekał a potem zamienił z kimś kilka słów. Kiedy odłożył słuchawkę i odwrócił się w stronę pozostałych, zapanowała cisza. Z jego twarzy widać było, że coś się stało. Profesor patrzył w książkę telefoniczną i nie widział Borga, więc Gene położył rękę na widełkach, a gdy profesor spojrzał nań z wyrzutem w oczach, Gene wskazał ruchem głowy na Martina. Cała scena rozegrała się w milczeniu, bez ani jednego słowa. Po chwili, nie mogąc się doczekać odpowiedzi, Delahay zapytał:
już mi starczy co było dalej?