Najlepszy komputer jest wart tyle, ile człowiek, który przy nim siedzi.
Marcin Borkowski AKA Borek AKA Marek Ciężarek
Był koniec października. Na zaszronionym po nocnym przymrozku trawniku przed budynkiem Zarządu Spółki Chemical Products Ltd leżały pojedyncze kolorowe liście strącone przez pierwszy tego dnia silniejszy podmuch wiatru. Czerwone Słońce, wiszące tuż nad horyzontem, z trudem przebijało się przez mgłę unoszącą się nad miastem i fabryką. Od bramy sprężystym krokiem szedł młody, szczupły mężczyzna. Gdy zbliżył się do sterczących na tle nieba kratownic budowanych nowych instalacji coś zwróciło jego uwagę. Podszedł bliżej i zaczął z bliska oglądać przykręcone do rur manometry. Przyglądał im się przez chwilę z niedowierzaniem, potem dotknął ręką rury do której były przymocowane i cofnął ją gwałtownie. Jeszcze raz szybkim spojrzeniem obrzucił manometry i resztę instalacji, po czym odwrócił się i zaczął biec w stronę budynku. Zanim zrobił dziesięć kroków, rozległ się przenikliwy świst, z pękniętej rury trysnął strumień pary, po chwili świst przerodził się w szum, grzmot i w miejscu gdzie przedtem stała plątanina rur pojawił się kłąb ognia, który w ułamku sekundy ogarnął biegnącego i rzucił nim o ziemię. Leżący mężczyzna próbował walczyć, przez płomienie widać było jak podnosi się na rękach usiłując wstać, lecz po chwili zwinął się w kłębek i znieruchomiał.
W kilka sekund później rozległa się syrena, po minucie przyjechały trzy poduszkowce straży pożarnej. Walka z ogniem trwała niecały kwadrans, w ciągu którego jeden ze strażaków uległ ciężkiemu poparzeniu próbując wyciągnąć nieruchome ciało poza zasięg szalejących płomieni. Niestety, było już za późno.
Przebieg wydarzeń opisał po przybyciu posterunkowego strażnik z nocnej zmiany, który wszystko widział przez okno. Wydarzenia były również zarejestrowane przez jedną z kamer, obserwujących non stop teren zakładów. To strażnik uruchomił syrenę i wezwał straż pożarną. Także dzięki niemu udało się błyskawicznie zidentyfikować ofiarę, którą był inżynier, prowadzący nadzór nad robotami budowlanymi. Kto i dlaczego używał niewykończonej instalacji, strażnik nie umiał powiedzieć.
Taką sytuację zastali na miejscu inspektor Mayer i jego asystent Patterson, gdy przyjechali by dalej prowadzić śledztwo. Słońce podniosło się już wyżej i mgła zniknęła, tak samo jak szron z trawy. Zaczął wiać silny, przenikliwy wiatr, przesuwający wysoko na zimnym, błękitnym niebie pierzaste chmury.
- Niech pan się rozejrzy w budynku, ja się zajmę tymi szczątkami i za chwilę do pana przyjdę - powiedział Mayer. Patterson skinął głową i zniknął za obrotowymi drzwiami, zaś inspektor ruszył w stronę oblepionych pianą resztek instalacji. Ogień zgasł już dawno, ale nad pogorzeliskiem unosiły się jeszcze kłęby pary i dymu. Strażacy zwijali węże i przygotowywali poduszkowce do odjazdu. Inspektor obejrzał resztki instalacji i pomedytował chwilę, potem podszedł do pierwszego z brzegu wozu strażackiego.
- Kto wami dowodzi? - spytał rozwalonego w kabinie kierowcy.
już mi starczy co było dalej?