- Porucznik Sikorsky, jest tam, w szoferce - kierowca wykonał ręką bliżej nieokreślony gest w kierunku jednego z pozostałych pojazdów. Mayer ruszył w tę stronę, mrucząc coś po drodze o braku szacunku dla starszych, poważnych ludzi wykonujących odpowiedzialną pracę.
Porucznik Sikorsky był solidnym, krępym i rzeczowym czterdziestolatkiem, dumnym ze swojej krzepy. Po jego mundurze widać było, że podczas pożaru nie stał z boku. Rozmowa z nim nie przyniosła żadnych rewelacyjnych informacji. Przyjechali, zgasili - to właściwie wszystko co umiał powiedzieć. Czy nie zauważył czegoś dziwnego w trakcie akcji? Nie, raczej nie. Co się paliło? Jakieś chemikalia, może eter? Ogień był bardzo gwałtowny, ale bez akcji gaśniczej też by szybko zniknął. Spaliło się tylko to, co było w rurach, nie było dopływu z zewnątrz. Ofiara? Pewnie by mu się udało uciec, ale odłamek rury wyrzucony w momencie eksplozji wbił mu się w plecy, wystawało ze dwadzieścia centymetrów, nie sposób biegać z takim handicapem. To wszystko.
Nie było to za wiele, a na wyniki pracy ekipy policyjnej trzeba było poczekać, zresztą do tej pory nie przyjechała. Gdyby nie fakt, że instalacja nie została jeszcze uruchomiona i nie było żadnych powodów, żeby znajdowało się w niej cokolwiek, Mayer podejrzewałby, że to nieszczęśliwy wypadek, jakie zdarzają się niemal codziennie w ponad trzystu zakładach chemicznych w okolicy. Tu jednak prawdopodobnie stało się coś innego. Ruszył w stronę budynku.
Strażnik nie umiał powiedzieć nic ponadto, co zeznał wcześniej. Nie wiedział nawet co działo się z instalacją poprzedniego dnia, bo pracował na nocnej zmianie i przyszedł do pracy dopiero o ósmej wieczorem.
- A w nocy? Nikt się tutaj nie kręcił?
- Panie Inspektorze, teren jest ogrodzony, brama była zamknięta, ja co jakąś godzinę robiłem obchód i nic nie widziałem, no chyba żeby ktoś na chwilkę, jak ja byłem w budynku na górze, albo co, ale raczej nie. Przy płocie są wszędzie takie czujniki podczerwieni, te co to widzą ciepło, to jakby ktoś właził przez płot, to by mi tu piszczało - strażnik wskazał ręką na pulpit ze schematycznym planem fabryki i światełkami symbolizującymi poszczególne czujniki. - Zresztą te instalacje to widać tu z okna, a tam przy nich to przez całą noc jasno, bo światła które są tam na halach, to świecą bardzo mocno. Jakby tam ktoś podszedł, to bym chyba widział, za to mi zresztą płacą, żeby nikt tu nie łaził, no nie?
- A tego inżyniera Pan znał?
- On tu pracował dopiero jakie dwa tygodnie, tak że ja nie bardzo... Ale to był sympatyczny gość, zawsze się przywitał, coś zagadał, nie zadzierał nosa, taki do ludzi był. I tak mu się...
- A poprzedni? - Mayer wpadł strażnikowi w słowo.
- Też fajny facet, ale już go nie ma, bo wyjechał do Stanów, bo jego stryj to ma tam fabrykę i wziął go na wspólnika. Tamten to teraz będzie panisko, zresztą on nigdy dziad nie był, stryj o niego dbał, jakim wozem on jeździł, a jak o ludziach pamiętał, jak kto miał imieniny to zawsze jakąś butelkę kupił, albo co. Słowa na niego nie powiem, to był taki gość - i strażnik gestem pokazał jaki.
już mi starczy co było dalej?